piątek, 20 lipca 2012

Rozdział drugi


Rozdygotana siedziałam skulona za ciernistym krzewem, modląc się, aby nikt nie odkrył mojej kryjówki. Z bijącym serce przysłuchiwałam się głosom, które cichły, zagłuszane hukiem wystrzałów. Gorączkowo myślałam jak wybrnąć z tej nieciekawej sytuacji, w której się znalazłam. Choć nadal nie miałam pojęcia jak mogło się to stać, że wylądowałam w innej epoce, w dawnej Japonii. Usłyszałam przeraźliwy krzyk, pełen cierpienia i bólu. Mimowolnie zadrżałam a mój wzrok powędrował w stronę mężczyzny, którego ciało upadło nieopodal mnie. Zakryłam usta dłoni, starając się nie krzyknąć. Jak sparaliżowana, zaczęłam wpatrywać się w martwe oczy nieznajomego. Były jak czarne węgle, które przerażały mnie z każdą chwilą. W jednej chwili zapragnęłam uciec stąd jak najdalej. Biec przed siebie, choćby na oślep. Nie było to jednak możliwe. Nie mogłam tak po prostu przebiec przez pole bitwy niezauważona. Po za tym ktoś mógł mnie trafić i wtedy moje życie by się zakończyło. Nikt by nawet nie wiedział, co się stało i gdzie się podziewam. Na samo wspomnienie smutnych oczu mego opiekuna, ściskało mnie w dołku.  ' Muszę jakoś wydostać się niepostrzeżenie ' . - myślałam, obmyślając plan ucieczki. Zerknęłam przez krzak jałowca jak mężczyźni pogrążeni w walce, nie zwracając uwagi nawet na przyjaciela, który walczy tuż obok. I tu pojawia się moja szansa. Na chwiejnych nogach wstałam, starając się przypadkiem nie wdepnąć na gałąź. Ledwo się odwróciłam, kiedy poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu i przyciska swą ohydną ręką do moich ust. Nie zdążyłam krzyknąć, gdy osobnik mnie obezwładnił. Moje ręce zostały wykręcona do tyłu przez co nie mogłam nimi ruszać. Byłam bezradna. Stalowy uścisk na nadgarstkach uświadomił mnie, w jak w beznadziejnej sytuacji się znajduję. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu, tym bardziej uciec. Przeklęłam się za swoją głupotę i brak ostrożności. Przecież to wojna! Tu nikt nie pozostanie pozostawiony samemu sobie, każdym się zajmą. Próbowałam wyrwać swe ręce, lecz poczułam tylko ból w obu dłoniach. Nie próbowałam już, bojąc się, że tamten skręci mi ręce albo gorzej, połamie.
-Nie ruszaj się. - usłyszałam ochrypły głos oprawcy, który drażnił moją szyję. Było to niezbyt miłe uczucie. W dodatku czułam ohydny odór wydobywający się z ust mężczyzny. - Grzeczna dziewczyna. - powiedział. Może i nie widziałam jego twarzy, ale mogłam sobie wyobrazić, iż ów osobnik uśmiecha się bezczelnie, odsłaniając rząd czarnych zębów. Nagle usłyszałam odgłos wyciągającego miecz z klingi. Słyszałam jak metal ociera się do materiał, w którym spoczywał. Nie dobrze. Zrobiło mi się gorąco, a serce chciało wydrzeć się z piersi. Mogłam domyślić się, co nastapi potem. Mężczyzna chciał mnie zabić! Przykre, ale prawdziwe. Jednak nie chciałam, tak szybko umierać. Musiałam szybko coś wymyślić. Gorączkowo wzrokiem zaczęłam szukać jakieś broni, która walała się po polanie. Lecz niczego konkretnego nie znalazłam, prócz kawałka patyku. Szlag! ' Czemu ja mam zawsze takie szczęście ? '-myślałam. Nie miałam czasu na myślenie, więc zrobiłam jedyną możliwą rzecz. Ugryzłam wojownika w rękę, którą trzymał na mojej twarz. Osobnik przerażliwie zaskrzeczał i zatoczył się do tyłu. Miecz wypadł mu z dloni, a ja nie czekając na żadną zachęte, pognałam przed siebie. Zręcznie omijałam martwe ciała ludzi, do których zlatywały się muchy. Krew płynęła niczym strumień zabrudzając krzewy i trawy. Czerwień i zieleń kontrastowały ze sobą i przypominały malowidło z rodu dwudziestego pierwszego wieku. Ten krajobraz wcale mnie nie zachwycał, lecz przerażał. Biegłam, starając się omijać ciała ludzi. Słyszałam swój własny, świszczący oddech. ' Muszę stąd uciec ! ' - myślałam gorączkowo. Nie wiedziałam jak, lecz ta myśl kołatała mi się w głowie. Nagle poczułam przenykliwy ból z tyłu głowy, który rozchodził się po moim ciele. Chciałam krzyknąć, lecz któż by usłyszał mój krzyk? Czarne plamki zatańczymi mi przez oczami, po czym runęłam w ciemność.



Ciemność. Mrok. Wszędzie czerń. Bałam się. Ona przytłaczała mnie swym ogromem. Z przerażeniem stwierdziłam, że jest wszędzie: za mną, obok. Niemalże jak druh, nie chciał mnie porzucić. Odpychał Go, On jednak powracała. Jakby to On był tym wszystkim. Usłyszałam jęk, cichy aczkolwiek mocny. Przestraszona otworzyłam powieki. Znów jęknęła, widząc czarny atłas. Czyżbym śniła? A może znajduje się w pustce? Z przestrachem bałam się rozejrzeć dookoła. Zrobiłam to po minucie, albo i po dwóch jednak to nie była otchłań. Uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Coś cicho zaszeleściło pode mną, kiedy usiadłam. Dłońmi dotknęłam czegoś delikatnego i kującego. Obracałam przez chwilę to w dłoniach, po czym z zaskoczeniem stwierdziłam, że to słoma. Poczułam przenikliwy chłód i odór zgnilizny. Z niesmakiem zakryłam usta dłonią. Usłyszałam pisk, krótki, a w oddali zaświeciły dwie czerwone kropki. Ciemny mały kształt przebiegł szybko obok mnie. Serce podeszło mi do gardła. ' Szczur '. - przemknęło mi przez myśl. Chciałam krzyknąć, lecz powstrzymałam się. Wstałam ociężale z posłania i powiodłam wzrokiem w stronę drzwi, z pod których sączyło się mdłe światło. Na oślep kierowałam się w ich kierunku, jak ćma wiedziona za światłem. Złapałam rękoma za kraty, które były zimne w dotyku. Nie mogłam nic zobaczyć, tylko zarys sylwetki strażnika. ' Co tu się dzieje? ' - myślałam.  Postanowiłam pomówić z mężczyzną, chcąc dowiedzieć się po co zamknęli mnie w lochu.
- Gdzie jestem? - spytałam, lecz nie uzyskałam odpowiedzi. Facet mnie ignorował, co zaczynało być irytujące. -Chcę wiedzieć. Mam prawo!  - krzyknęłam. Chciałam, aby na mnie spojrzał. Jego twarz zwróciła się w moim kierunku, ale to tylko połowa sukcesu. Jego świńskie oczka przeszywały mnie na wskroś. Podszedł do mnie i uderzył mieczem o drzwi. Cofnęłam się gwałtownie, bojąc się, że mnie zrani.
-Zamknij się. Tutaj nie obowiązuje Cię żadne prawo. Niedługo będziesz miała rozmowę u cesarza. - Zaskoczona jego odpowiedzią, nie zdążyłam więcej się dowiedzieć. Gdyż czarnowłosy odszedł od mojej celi przez resztę dnia ignorując mnie zupełnie. Nie miałam zamiaru zużywać energię na coś, co nie ma sensu.
Odeszłam od drzwi. Spojrzałam na wnętrze lochu, po czym nie wiedząc, co zrobić usiadłam na stosie słomy.  Czekałam, nie wiedząc na co. Aż do mnie przyjdą. Choć jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Jak się tutaj dostałam? Przecież byłam w muzeum i nagle...Bach! Znalazłam się w  samym środku bitwy i zostałam uprowadzona. Co mi zrobią? Zabiją? Miałam jednak cichą nadzieję, że nie lecz nie byłam taka pewna. Podciągnęłam kolana pod brodę i wzięłam do ręki medalion, który podarował  mi ' ojciec '. Dotknęłam go lekko kciukiem, czując mrowienie w koniuszku palca. Po czym schowałam medalion pod bluzę, tak , aby nikt go nie zobaczył. To jedyna cenna rzecz jaką posiadam, nie chciałabym jej stracić. Zerknęłam w stronę drzwi. Nie słyszałam kroków strażnika, ani nie dostrzegłam żadnego ruchu. ' Pewnie sobie poszedł '. - myślałam.
Otuliłam się rękoma, patrząc się na przeciwległą ścianę. Kołysałam się lekko na boki. Nie wiedziałam czy jest noc, czy dzień.  Nie wiem, ile tak trwałam w tym stanie. Kilka minut a może godzin? Czas upływał, wlokąc się niemiłosiernie. Czy do końca życia tu zostanę? Kolejna z czarnych myśli, która kołatała mi się w głowie. I gdy już myślałam, iż pozostawiono mnie własnemu losowi. Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi i odgłosy przyciszonych rozmów. Podniosłam się z ziemi, rozprostując obolałe kości. Do pomieszczenia wkroczyło sześciu silnych mężczyzn. Z trwogą przyglądałam się jak podchodzą do mnie, otaczając mnie dookoła.  Swymi sylwetkami tarasowali mi drogę ucieczki, z której pewnie i tak bym nie skorzystała. Za nim dobiegłabym do drzwi, rzucili by się na mnie, przygniatając swoim ciężarem. Jeden, czarnowłosy jakby odgadł me myśli, uśmiechnął się do mnie z kpiną.
- Bądź grzeczna a nic Ci się nie stanie. - odparł swawolnym tonem, lecz po chwili jego twarz stężała. - Wyciągnij ręce. - zagrzmiał. Niepewnie wyciągnęłam dłonie przed siebie, tylko po to by poczuć na nich chłodną stal.  Kajdanki były ciężkie, toteż nie potrafiłam utrzymać dłoni w górze.
- Idziemy i żadnych ruchów. - warknął blondyn, stojący po mej prawej stronie. Ruszyłam przed siebie, otoczona chmarą strażników. Traktowali mnie jak zwykłego morderce albo groźnego przeciwnika. Z zupełności byłam tylko zwykłą dziewczyną. Wyszłam z lochu.
Niemalże z radością pożegnałam się z chłodem jaki panował w lochu. Kierowaliśmy się krętymi schodami na górę, co było nie lada wyzwaniem. Łańcuchy na nadgarstkach ciążyły mi niemiłosiernie. Strażnik idący na przedzie otworzył przed nami drzwi, po czym wkroczyliśmy do wnętrza sali. Był to korytarz wyłożony kamiennymi płytami. Dostrzegłam lśniące zbroje stojące obok drzwi. Idąc tak oglądałam wszystko z zaciekawieniem. Przeszliśmy przez kilka dużych pomieszczeń, z których połowa pozostawała pusta. Nie potrafiłam ocenić do czego one służą, gdyż prócz kilku mebli nie było tu niczego. Chwilę zatrzymałam się przed drzwiami, na których wyryte były nieznane mi symbole. Chciałam podejść i zobaczyć z bliska znalezisko, kiedy poczułam ostry ból w plecach.
- Nie gap się! - krzyknął mężczyzna i pchnął mnie do przodu. Poszłam choć niechętnie. Gdybym nie miała okowów pewnie dałabym mu w twarz za takie traktowanie. Czyżby nie mieli litości nawet dla dziewczyny? Westchnęłam. Minęło zaledwie kilka minut, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Mężczyźni widząc nas, otworzyli przed nami wrota, tym samym zapraszając od środka. Weszliśmy. Usłyszałam szczęk zamykanych drzwi, po czym  strażnicy wkroczyli do sali. Lekko zamróżyłam oczy, widząc mdłe światło słoneczne, które wlewało się do pomieszczenia przez zakratowane okno. Mój wzrok przykuł mężczyzna siedzący na tronie. Jego czarne włosy ułożone w nieładzie, swobodnie spoczywały na ramionach. Węglowe oczy patrzyły na mnie z rezerwą. Tuż obok niego stał mężczyzna w podeszłym wieku ubrany w zwiewną szatę. Patrzył na mnie z obrzydzeniem, choć na ustach igrał mu wredny uśmiech. Oczywiście po obu stronach tronu, stali strażnicy uzbrojeni po zęby bronią.
-Cesarzu przyprowadziliśmy dziewczynę. - rzekł powoli blondyn i wraz z kolegami ukłonili się jego ekscelencji. Nie miałam zamiaru się podporządkowywać. Król patrzył na mnie przenikliwie. Poczułam jak czyjeś ręce zaciskają się na moich ramionach, przez co lekko zgarbiłam się. ' O nie tak bawić się nie będziemy '. - pomyślałam. Ręce miała zakute lecz nogi nie. Nie bacząc na nic, nadepnęłam strażnikowi na stopę. Syknął cicho i zabrał rękę z moich pleców.
Z drugim uczyniłam to samo. Cofnął się raptownie. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, widząc ich rozzłoszczone miny. Niech wiedzą, że nie jestem żadną słabą dziewczyną. Po chwili strażnicy wokół mnie rozproszyli się po sali, pozostawiając mnie samą po środku pod ostrzałem spojrzeń cesarza i jego doradcy.
 Czułam się trochę nieswojo, lecz nie dałam pokazać tego po sobie. Patrzyłam hardo przed siebie.
- Jak się nazywasz? - usłyszałam głos mężczyzny. Zadrżałam lekko słysząc jego lodowaty głos.
- Sakura Haruno. - odparłam.
- Haruno... - Cesarz powtórzył głucho moje nazwisko jakby się nad czymś zastanawiał.
- Cesarzu, może ją zgładzimy, tym samym pozbywając się tego kolejnej z tej rodziny? - rzekł szarowłosy mężczyzna, stojący po prawicy cesarza. Zaskoczyły mnie jego słowa. Zabić? Te słowo nie wróżyło nic dobrego. Niepewnie zrobiłam krok w tył. Teraz już wiedziałam, że Uchiha nie przepadają za Haruno i to bardzo. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na wolność. Czułam baczne spojrzenia na sobie. Mój wzrok był utkwiony w doradcy. Przez mój umysł napływały różne informacje i wydarzenia. Myślałam gorączkowo, skąd znam ów mężczyznę. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, iż to właśnie doradca zabije cesarza. Stłumiłam w sobie jęk.
- Nie... - powiedział spokojnie Itachi - Są lepsze sposoby, aby dobrze postraszyć wroga. - Miałam nadzieję, że mnie puści jednak się myliłam. W dodatku obmyśla różne tortury, aby wyciągnąć ze mnie informację.
-Cesarzu, ale tak my przejmiemy całą władze. - Starzec gwałtownie zaprotestował. Zapewne był wściekły, iż jego zdanie się nie liczy.
- I tak to kiedyś nastapi, trzeba się rozkoszować przegraną przeciwinika.
- Rozumiem Panie. - wyjąkał ze złością doradca. - więc co proponujesz? - Niemalże przestałam oddychać, czekając na werdykt cesarza.  Jakie to irytujące, gdy człowiek jest zdany na łaskę drugiego. Uchiha wstał z tronu i podszedł bliżej mnie. Gdy mdłe światło na jego twarz, skamieniałam. Oczy rozszerzyły mi się zdziwienia. Już widziałam jego twarz ze zdjęcia w książce, którą podarował mi ojczym.
- Uchiha Itachi. - wyszeptałam, oszołomiona swoim odkryciem. Miałam tylko nadzieję, że nie usłyszał.
Kroczył powolnym krokiem, bacznie mi się przyglądając jakbym była jakimś okazem. Spuściłam głowę, utkwiwszy wzrok z czerwonym dywanie. Kroki umilkły. Poczułam jak łapie mnie za brodę i lekko unosił. Po chwili patrzyłam prosto w jego węglowe oczy. Były takie czarne niczym otchałań bez dna. Mężczyzna spoglądał na mnie z zainteresowaniem  jakby zobaczył coś dziwnego w mych oczach.
- Ile masz lat i co robiłaś na polu bitwy? - Z jego ust  wypłynęły słowa, na które nie do końca byłam przygotowana. Czy powiedzieć prawdę? Pewnie mnie wyśmieją, lecz co mam innego powiedzieć? Skłamać? Nie potrafiłabym, w dodatku tak prosto w oczy.
- Mam 18 lat. Przeniosłam się w czasie prosto z XXI wieku. - odrzekłam najspokojniej jak mogłam. Nastała ciszą, którą rozdarł śmiech doradcy a także strażników.
- Podróże w czasie? - odparł, między atakami śmiech. - To niemożliwe! - Poczułam wstyd. - Haruno mają nie źle pomieszane w tych głowach. - mówił dalej, śmiejąc się. Itachi podniósł rękę, tym samym uciszając wszystkich wokół. Szarowłosy zamilkł jakby rażony piorunem. Itachi zabrał rekę z mojego podbrudna, wciąż jednak nie spuścił ze mnie wzroku.
- Zabierzcie ją do lochu a jutro wyznaczę Ci odpowiedną karę. - To mówiąc uśmiechnął się szeroko. Odwrócił się na pięcie i skierował do tronu. Przeczuwałam, że ta kara wcale nie będzie łagodna. Nim jednak zdążyłam pomyśleć o czymś innym Ci sami strażnicy wyprowadzili mnie. Znów przedzierałam się przez kilka pomieszczeń. Co zaczynało mnie irytować. Ze smutkiem stwierdziłam, iż spędze w tych zimnym, ciemnym lochu trochę czasu. Zeszliśmy po schodach, po czym blondyn otworzył drzwi. Zdjął mi kajdanki i wepnął mnie do środka. O mało co nie upadłam.
- Teraz sobie posiedzisz. - warknął i zaśmiał się ochryple. Nie zwracałam na niego uwagi, rozcierając bolące nadgarstki. Usłyszałam huk i oddalające się kroki strażników. Odetchnęłam z ulga, kiedy pozostałam sama z własnym myślami. Otępiałym wzrokiem spojrzałam na stertę siana. Nigdzie nie dostrzegłam dwoje czerwonych oczu, toteż nie będę miała współlokatorów. Podeszłam do sterty słomy i usiadłam na niej. Byłam zmęczona, fizycznie jak i psychicznie. Naprawdę dużo mnie kosztowało spotkanie z cesarzem. Ułożyłam się wygodnie na sianie, ze zdziwieniem stwierdzając, iż zmieszczę się na nim.
Czułam chłód, jednak miałam nadzieję, że jeśli się przytulę do siana, będę mniej odczuwać panujące zimno. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w kapiącą wodę, po czym zasnęłam.



Poczułam dziwne ciepło, które rozgrzewało mój policzek. Przekręciłam się na bok, wtulając się w dziwnie cienkie igiełki. Usłyszałam niski, odgłos jakby pisk. Z krzykiem otworzyłam oczy i wstałam. Szczur przebiegł przez moje posłanie i wleciał do ciemnej norki. Czułam jak serce kołaczę mi w piersi. Oddychałam głęboko. Plecami oparłam się o zimną ścianę. ' To tylko szczur '. - myślałam. Otworzyłam oczy, patrząc na wnętrze celi, które było lepiej widać niż wczoraj. Rozejrzałam się zaciekawiona, jednak prócz sterty siana i szczurów nie było nic. Westchnęłam cicho.  Spojrzałam przez zakratowane okno, przez, które dostawało się światło. Musiało być już grubo po południu. Zadrżałam lekko, myśląc o karze, którą ma mi wyznaczyć cesarz. Miałam tylko nadzieję, że mnie nie zabiję. Choć pewnie dawno by to zrobił. Kto by pomyślał, że przeniosę się w czasie, wyląduję w samym sercu bitwy, zostanę pojmana i zakuta w kajdanki, jak pospolity przestępca? Gdyby nie to, że to jest prawda pewnie uznałabym za zły sen, z którego się wkrótce obudzę. Jednak działo się to naprawdę. A moja położenie jest beznadziejne. Jedynek co pozostało mi, to czekać. Na to co przyniesie los. Miałam cichą nadzieję, że nie będzie tak źle.



Cóż. Okazało się, że jednak będzie gorzej. Jeden z strażników przyszedł do mnie wieczorem, obwieszczając wolę cesarza.
- Twoją karą będzie służenie w pałacu a także cesarzowi. - odparł bez ociągania blondyn. Że co?! Trzęsłam się ze złości i gdyby cesarz stał obok mnie, pewnie bym mu wygarnęła co o nim myślę. Ja służącą? Niech tylko poczeka ten ten...drań. Zabrakło mi słów. Mężczyzna wyszedł, za nim cokolwiek powiedziałam. Skoczyłam do drzwi, głośno krzycząc:
- Powiedz temu swojemu... - Za nim jednak skończyłam, usłyszałam huk zamykanych drzwi. Niechętnie wróciłam na swoje posłanie, gorączkowo myśląc. Musiałam stąd uciec i to jak najszybciej. Tylko nie wiedziałam jak.
- Czyżby nasza mała więźniarka się zdenerwowała? - usłyszałam złośliwą uwagę strażnika.
- Spadaj! - warknęłam zła. Mężczyzna zaśmiał się, lecz już więcej nie powiedział.



Siedziałam i myślałam, choć to proste nie było. Gdyż wartownik chrapał i to głośno, przez co zagłuszał moje myśli. Wstałam z ziemi i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez kraty, dostrzegając mężczyznę opartego o ścianę. Był blisko drzwi. Zerknęłam na jego pas, gdzie spoczywały kluczyki.
- Gdybym mogła... - szepnęłam. To była moja szansa. Przecisnęłam rękę przez kraty i powoli przesuwałam ją w stronę wartownika. Modliłam się, aby tylko w tej chwili nikt nie wszedł. Przesuwałam powoli rękę i prawie dosięgnęłam kluczy. Jednak o kilka centymetrów miałam za krótką rękę. Prawie, że przyległam do drzwi chcąc nadrobić dystans. Koniuszkami palców czułam metal. ' Już prawie '. - myślałam. Złapałam mocno za pęk kluczy, po czym ostrożnie odczepiłam od pasa strażnika. Starałam się nie śpieszyć, aby klucze nie upadły mi na podłogę. Po chwili trzymałam kluczę bezpieczne w ręku. Z uśmiechem otworzyłam drzwi, które cicho skrzypnęły. Rozwarłam je na tyle, aby przejść, po czym je zamknęłam. Delikatnie na palcach przeszłam obok wartownika. Spał jak kamień. Weszłam na schody i dotarłam do drzwi. Po chwili znalazłam się na korytarzu, najpierw sprawdzając czy jest wolny. Na szczęście okazał się byc pusty na panującą porę dnia. Z uśmiechem zamknęłam wrota i wyrzuciłam klucz.
Szłam powoli przed siebie, rozglądają się. Idąc wczoraj dokładnie zapamiętałam drogę jaką przebyłam z strażnikami. Nagle zatrzymałam się przy uchylonych drzwiach. Spiełam się, kiedy usłyszałam głosy. Schowałam się za drzwiami, mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy.
- Kiedy to nastąpi? - usłyszałam ochrypły głos, który należał do doradcy. Przystawiłam ucho do drzwi.
- Możliwe, że nie długo. - rzekł męski obcy głos, którego nie kojarzyłam.
- Za długo ciągniemy to przedstawienie. - zaskrzeczał szarowłosy, tupiąc noga.
- Wiem, ale chyba nie chcesz, aby Cesarz dowiedział się o naszych planach? - Zamarłam. Mężczyzna zachłysnął się powietrzem. - Musimy rozważnie wszystko planować, aby misja się powiodła.
- ...śmiercią cesarza. - dokończył doradca. Nie widziałam ich twarzy, ale mogłam się domyślić, że tamten uśmiecha się.
- Tak. - Nie chciałam więcej tego słuchać, bojąc się, że zostanę nakryta. Powinnam zapobiec temu zdarzeniu, lecz nie chciałam zmieniać przeszłości. Toteż szybko oddaliłam się od tego miejsca, biegnąc w przeciwnym kierunku. Niemal  z ulgą, stwierdziłam, iż nikt mnie nie śledzi. Zauważyłam drzwi prowadzące na zewnątrz. Uśmiechnęłam się szerzej. Otworzyłam wrota, po czym je zamknęłam. Zadowolona, wbiegłam w ciemną noc.

*
To długim  czasie pojawi się  rozdział drugi, mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam.